Tylko u nas prawdziwe Disco Polo!

Do "Tour de Baltic" dołączyłem 16.08, ale dopiero teraz znalazłem chwilę, żeby coś o tym napisać. Darłowo i pobliski Darłówek od razu przywitały mnie tym, co nad polskim morzem najpiękniejsze: jednostajnym łomotem nastrojowej muzyki (na jednym z barów napisane było nawet "tylko u nas prawdziwe Disco Polo!"; wbrew pozorom nie był to przejaw samobójczej szczerości, a próba - ponoć nawet skuteczna - przyciągniecia klientów wonią przypalonych kiełbas, odpowietrzonego piwa i tonących w łoju frytek, a także plejadą postaci rodem z niskobudżetowych produkcji science-fiction.

Dopiero Magda uświadomiła mi, że to nie żadne lecznicze stroje stosowane w terapii groźnych, a tajemniczych schorzeń skory, tylko Ci ludzie naprawdę chcieli tak wyglądać... Hmm, cóż, dawno tu nie byłem. Następny dzień zaczął się wcześnie i w ogóle nie skończył - do domu wróciliśmy już po północy. Ale po kolei.

Rozstawianie wystawy i namiotu poszło nam na tyle sprawnie, że już o 9.30 staliśmy na darłowskim rynku zwarci i gotowi. Po porannej kawie w bardzo przyjaznym barze ruszyliśmy do roboty. Łowcy podpisów rozpełzli się po okolicy, ja zaś odkryłem w sobie powołanie do układania puzzli i zajmowania się stadkiem zachwyconych dzieciaków. Trzeba wiedzieć, że większość układaczy dzielnie targających wielkie, sklejkowe elementy, przy każdym gwałtowniejszym porywie wiatru stwarzała realne zagrożenie niespodziewanego odlotu. Na szczęście nie wiało zbyt często. Szło nam świetnie, tyle razy asystowałem przy układaniu naszego ślicznego obrazka, że czuję, iż sam bym już umiał.
Piękna pogoda, całkiem ładny rynek i przyjazne nastawienie przechodniów umilały nam czas aż do 17-tej, gdy z knajpianych głośników nagle gruchnęły przerażająco znajome dźwięki taniego syntezatora. Oto miejscowy zespół muzyczny przygotowywał się do tego, by czas umilić nam jeszcze trochę bardziej... No co tu mówić: ciężko było. Szesnastoletnia dziewczyna całkiem nawet ładnym głosem wyśpiewywała bardzo romantyczne ballady o tym, że fajnie by było znowu mieć dwadzieścia lat, poznawać świat i zdobywać kolejne dziewczyny, ale niestety wszystkie kochają się w Adamie, zaś Ewa stąd już wyjechała i może to moja wina.

Prosiła nas również, by pokochać jej marzenia, ale że chce mnie pocałować, więc chodźmy do lasu, mimo, że jest tam już Karliczek z Karolinką i butelką wina. Tylko oni szli do Gogolina, więc może ten las od całowania jest inny jakiś. Chyba tak, bo piosenki na ogół kończyły się konstatacją, że już nigdy się nie spotkamy, bo już skończył się czas, choć nasza miłość trwa, tra la la... Nie jestem pewien, czy to rzeczywiście była wszystko ta sama piosenka w trzech tomach (grali do 21 z dwiema krótkimi przerwami), ale z pewnością i rytm, i melodia się nie zmieniały... Jednego jestem pewien: po całym dniu spędzonym z sześciolatkami teksty te wydały mi się całkiem naturalne i bawiłem się świetnie!

CDN...

0 komentarze:

Post a Comment