Zachody i Wschody...

Łeba, wspaniały słoneczny dzień, wstajemy o siódmej rano by zająć miejsce na plaży, śniadanie zjadamy dopiero po rozwieszeniu wystawy. Decyzja przemyślana, trzy godziny później na piasku nie ma już wolnej przestrzeni. Ludzie tłoczą się w ścisku, małe szanse by ktoś zechciał sam podejść do naszego stoiska, bierzemy każdy listę i ruszamy w plener.

Ja idę aż pod molo i zaczynam zagadywać plażowiczów. Trochę niezręcznie się czuję przerywając opalanie ludziom leżącym na ręcznikach za parawanami, ale szybko spotykam się z wyrazami sympatii. Ośmielony tym staram się rozmawiać z większością, opowiadać o planowanym rezerwacie, ale w przeciwieństwie do Ustki mam małe szanse wykazać się krasomówstwem. Większość letników tak naprawdę nie ma ochoty na długie rozmowy, gdy słyszą, że chodzi o ochronę przyrody, kiwają głowami i podpisują.

Szybko orientuję się, że najłatwiej mi idzie z dwiema grupami: młodymi (podpisują prawie wszyscy) i najstarszymi (szczególnie przyjazne są nobliwie wyglądające emeryckie małżeństwa). Po twarzach widać, że to ludzie szczęśliwi, zadowoleni z życia. Najgorzej jest z samotnymi ludźmi w średnim wieku, czasem odpowiadają burkliwie, nieprzyjemnie. Po pewnym czasie już z wyrazu twarzy orientuję się do kogo lepiej nie podchodzić. Kilka razy, gdy wspominam o rezerwacie, słyszę: nas to nie interesuje. Zastanawiam się, jaką świadomość mają ludzie, którzy przyjeżdżają nad morze, ale nie chcą go chronić, jaki sposób myślenia stoi za tym, że ktoś pełną garścią korzysta z uroków przyrody, a nie jest w stanie się zdobyć na złożenie banalnego podpisu w jej obronie.
Mijają godziny, żar leje się z nieba i koszulka GP staje mokra od potu; powoli przechodzi mi ochota na dłuższe konwersacje i staję się coraz bardziej schematyczny. Po zebraniu 180 podpisów wracam na miękkich nogach do naszego stanowiska. Pozostali wolontariusze mają nawet lepsze wyniki i też chronią się przed upałem. Mój podziw wzbudza mama Kasi Guzek, która przyjechała nas wspomóc i samodzielnie zebrała 2 listy. Wypijam litr wody mineralnej, wskakuję na kwadrans do Bałtyku i dalej w drogę.

Upraszczam sobie zadanie, podchodzę głównie do grup ludzi w wieku 20-30 lat. W pewnym momencie trafiam na prawdziwą żyłę złota: rozłożony pokotem na piasku młodzieżowy obóz kondycyjny klubów sportowych z Bielska-Białej i Wilkowic. Rozmawiam chwilę z szefem i za chwilę podpisują mi jak leci, razem prawie 30 osób. Niecała godzina i mam wypełnione 2 listy.

Po obiedzie wyruszamy ponownie: ambitny plan Magdy na dziś to 2000 podpisów; prawdziwe współzawodnictwo pracy. Dla urozmaicenia wyruszam na molo; widok licznych zakochanych par dobrze rokuje. Faktycznie, zrelaksowani, wyluzowani ludzie podpisują z uśmiechem. Gdy wracam, na stole piętrzą się góry wypełnionych list. Magda skrupulatnie liczy, wychodzi ponad 2000 podpisów. Ostatnie zbierają nasze dziewczyny od ludzi, którzy przyszli oglądać zachód słońca. Uszczęśliwiona Magda zaprasza nas na gofry.

Decydujemy się nie demontować wystawy; ja i Tomek zostaniemy na noc na plaży pilnować sprzętu. Przed nami chłodna noc na karimacie na piasku pod rozgwieżdżonym niebem; rano zapewne czeka nas rosa ale i perspektywa wschodu słońca....

4 komentarze:

stretched canvas said...

What a great post, I can see where you're coming from with choosing the right people to approach!

mohka canvas art said...

Very good post :)))

cheap canvas art said...

What a brilliant post, interesting!

7 piece canvas said...

Great post, thanks a lot.

Post a Comment